Lecture via Spotify Lecture via YouTube
Accéder à la vidéo YouTube

Chargement du lecteur...

Vous scrobblez depuis Spotify ?

Connectez votre compte Spotify à votre compte Last.fm et scrobblez tout ce que vous écoutez, depuis n'importe quelle application Spotify sur n'importe quel appareil ou plateforme.

Connexion à Spotify

Ignorer

Vous ne voulez pas voir de publicités ?Mettez à niveau maintenant

Heavy Metal Staircase

2009-10-09: TSA & Whitemilk, Wrocław, Liverpool

W podcieniach DH Podwale, gdzie znajduje się wejście do klubu Liverpool, tłoczno było już o 19:00, kiedy to - zgodnie z danymi ze strony TSA - miały zostać otwarte, jak to się szumnie określa, bramy. Okazało się, że podanie tej pory było dezinformacją, a prawdziwe okazały się dane ze strony lokalu, czyli - wejście od 20:00. Nie był to dobry obrót sprawy dla stojących na październikowym chłodzie fanów. Na szczęście dalszych opóźnień nie było i punktualnie o ósmej tłum zaczął zwolna wtłaczać się w korytarz i na schody prowadzące w dół do klubu.

Mimo że niżej podpisany wcale nie znajdował się na szarym końcu kolejki, to dotarcie do szatni i bramki zajęło mu jakieś pół godziny, z ciągłym, miłym akompaniamentem heavymetalowych dźwięków. Po wejściu na salę okazało się jednak, że nie pochodzą one z konsolety DJ-a, lecz instrumentów i gardeł (a dokładniej gardła) starachowickiego zespołu Whitemilk. Tak, support zaczął grać równocześnie z otwarciem bram i niżej podpisany zdążył w pełnej krasie usłyszeć tylko trzy ostatnie numery.

Tylko trzy - ponieważ Whitemilk zasłużył na to, by poświęcić mu uwagę przez pełne 40 minut jego występu. Wcześniej nieznany zapewne 99% publiczności, stanowił bardzo dobrą niespodziankę, grając thrash/speed metal na wysokim poziomie. Pewną ciekawostką jest fakt, że za śpiew odpowiedzialny jest… perkusista. Należy jednak jasno powiedzieć, że ów jegomość zarówno za garami, jak i "na mikrofonie" radzi sobie wyśmienicie. Jedynym, co cierpi na tym stanie rzeczy, jest prezencja sceniczna zespołu. Ze względów technicznych ekspresja bębniarza jest ograniczona do minimum, a żaden z jego kompanów nie kwapi się raczej, by przejąć obowiązki frontmana.

Tym niemniej, gdy schodzili ze sceny, czułem niedosyt po tej raptem kilkunastominutowej porcji ich twórczości. Przerwa przed wejściem na scenę TSA dość się dłużyła, bo potrwała ponad pół godziny, aż do ok. 21:20. Pojawienie się gwiazdy wieczoru poprzedził komunikat z głośników "Ladies and gentlemen, in two minutes you will see the best Polish heavy metal band", po czym padła nazwa zespołu wymówiona… po polsku. Parę osób parsknęło śmiechem, ale większa część publiczności zaczęła (kolejny raz już) skandować na cześć pojawiających się na scenie muzyków.

Nestorzy polskiego heavy metalu przez następne dwie godziny dawali takiego czadu, że możnaby zacząć wątpić, że części z nich wchodzi na kark już szósty krzyżyk. Głos Marka Piekarczyka wydaje się brzmieć tak samo dobrze, jak na pierwszej, wydanej przed ćwierć wiekiem, koncertówce. Piekarczyk wykonywał kolejne utwory z werwą i siłą, pewne zmęczenie trasą było lekko widać, ale nie w dowcipach, które rzucał pomiędzy utworami ("Kiedy wy tutaj czekaliście, my obściskiwaliśmy wasze laski!", cytat niedokładny). Drugą - milczącą, ale nie mniej widoczną - gwiazdą wieczoru był wirtuoz gitary Andrzej Nowak, popisujący się nietypowymi pozycjami (np. na klęczkach) i technikami gry (m. in. przy pomocy rur wiszących pod bardzo niskim sufitem). Reszta zespołu stanowiła wyłącznie tło dla wymienionej dwójki.

Nie obyło się bez drobnych potknięć technicznych. Piekarczyk narzekał na sprzęganie wysokich tonów z gitarami, moim dyletanckim uchem zupełnie znikome, i gdy dźwiękowcom nie udało się ich usunąć, kilka utworów wykonał stojąc w rogu sceny, za perkusją. Natomiast w drugiej połowie koncertu dziesięciominutową przerwę wymusił jakiś zerwany kabel. Przerwę wypełnił Marek Piekarczyk tekstami, z których nie wszystkie nadawałyby się do zacytowania ze względów obyczajowych.

Do końca koncertu o 21:10 usłyszeliśmy takie hity jak Chodzą Ludzie, Heavy Metal World, Marsz Wilków czy nieśmiertelną balladę 51. O 21:10 zespół zszedł ze sceny, i mimo długiego nawoływania już się na niej nie pojawił. Ten nieprzyjemny zgrzyt na sam koniec trochę zepsuł ogólny odbiór koncertu, który poza tym był naprawdę świetny.

Vous ne voulez pas voir de publicités ?Mettez à niveau maintenant

API Calls