Lecture via Spotify Lecture via YouTube
Accéder à la vidéo YouTube

Chargement du lecteur...

Vous scrobblez depuis Spotify ?

Connectez votre compte Spotify à votre compte Last.fm et scrobblez tout ce que vous écoutez, depuis n'importe quelle application Spotify sur n'importe quel appareil ou plateforme.

Connexion à Spotify

Ignorer

Vous ne voulez pas voir de publicités ?Mettez à niveau maintenant

Slot 2008

Śro 9 VII – slot art festiwal 2008

Intro

Mimo, żem już slotweteranem (fajnie być weteranem w wieku 21 lat:)) tegoroczny wydaje mi się jednym z lepszych, zwłaszcza muzycznie. O pozamuzycznych sprawach rozpisywać się nie będę, bo nie na to tu miejsce. Niestety umiejętność bilokacji opanowałem niewystarczająco i niektórych występów opisać nie mogę. Od razu zaznaczam, że wpis będzie nudny i że na muzyce takiej częściowo nie znam się:]

Muzyka

John Coffey - niezgorsze, ale niewyróżniające się indie-screamo. Zgrabne kompozycje, wykonanie też zgrabne, chociaż frontwokaliście krzyki wychodziły znacznie lepiej, niż czysty wokal.

Ciekawiej wypadło très.b, łącząc style skrajnie różne (indie gitarowe grzałki i pjharviowe balladki) w spójną całość. Pani wokalistka miała ładną sukienkę, głos ładny i gitarę jeszcze ładniejszą, tylko zapowiedzi jej trochę infantylnie wychodziły i nie-do-końca-poprawną-polszczyzną. Zespół potrafił stworzyć atmosferę (bańki - super!), zagrać spokojnie i lekko, ale i dołożyć skoczniejszym kawałkiem.

A na koniec pierwszego dnia wparowali na scenę Mitch & Mitch - dla mnie gwiazda całego slota. Koncert mnie rozłożył na łopatki (i to tak rozłożył, że aż się poszedłem porozpychać pod sceną między czternastolatkami). Mają potencjał chłopaki, trudno było mi potem uwierzyć, że to średnio znana polska (!) kapela. Jako człowiek ponury z natury i marudny do tego, rzadko takich słów używam, ale energia, pomysły, umiejętności, humor i inne atrybuty mitchów starczyłyby na 10 zespołów. Była goła dupa na scenie, był pojedynek z batmanem i B. Spears była i "spontaniczny aplauz". A na koniec, żeby mnie jeszcze bardziej upewnić w miłości do zespołu, było Misfits. Uff…

Na dokładkę dołożyłem sobie Piotr Damasiewicz quartet. Kawał ostrego jazzu to był, ale i tak jakimś cudem udało mi się na chwilę zasnąć. Podobało mi się, jak panowie schodzili i wchodzili i jak pan trębacz znudzony siadał na brzegu sceny i kiwał głową. Wizualizacje na żywo dawały radę.

A drugiego dnia byłem na Solomon Jabby i trochę na Christafari, ale nieufnym do katorasta i w ogóle niepodobało mi się i mało energii było i mało pulsu, więc opuściłem zgrupowanie i poszedłem kimać (kryzys).

Dnia trzeciego jazz w rytmie deszczu. Pink Freud, czyli teoretycznie najznańszy zespół tegorocznego slota, a ludzi pod sceną niewiele. PF nie przejmował się jednak i grało pełną parą, zgodnie z oczekiwaniami.

Na eksperymentalnej The Stone mało eksperymentalnie i aranżacyjnie tępo, więc zebrało się ludzi więcej, niż na głównej scenie i wszyscy byli zachwyceni. Instrumentalnie byli nieźli, ale jak ktoś gada, że będzie grał jazz, a zaraz potem zapodaje kawałkiem na dwóch akordach, którego cała jazzowość polega na tym, że na wiolonczeli gra się palcami, toto śmieszne dla mnie jest. Niemniej słuchało się dobrze i panowie dawali ile fabryka dała, aż się struny pourywały.

L.U.C. & Rah dali kawał mięsistego, acz grzecznego hipa-hopa. Fan tej muzyki ze mnie średni, ale i brzmiało dobrze i sens miało i wizualizacje ładne. Nie pasował mi tylko radosny uśmiech na twarzy pani wokalistki. Należy się im więcej słów, ale jakoś nie wiem, co tu jeszcze dodać.

I oto wielkimi krokami nadeszła sobota.

Sunset Drive niczego ciekawego nie pokazali, więc ich przeskoczę i przeniosę się na scenę ekskremalną. Patyczak dwoił się i troił, by pokazać, że liczy się tylko on jeden. Publika (w tym ja) oczywiście zachwycona. Hity były wszelkie i surprajzy były (gościnny występ Glebygryzarki P-45, piosenka o telefonie Lipińskiego, mi dotąd nieznana).

Drugą część koncertu niestety musiałem sobie odpuścić, by przebiec na No Longer Music. W bramie leżał jakiś koleś na noszach, pewnie zasłabł - myślałem (bom głupi, a oczy me choć patrzą, to nie widzą). Ale potem, gdy przeszedłem parę kroków w stronę publiki, uświadomiłem sobie, że coś jest nie tak i wyciągnąłem aparat. W tym czasie zespół już ruszył w kondukcie i obrócił się do mnie plecami, więc ze zdjęcia nic nie wyszło, ale za to dołączając się do pochodu, przeszedłem się w lepsze miejsce. A show było niesamowite i muzyka na prawdę mi się podobała. Przez pierwszych 5 utworów. Potem jednak trochę już przesadzili w opowieści o Jezusie, obrońcy cnoty. Gwałciciel otarł czoło, Jezusa ukrzyżowali spawarkami i poderżnęli mu gardło i coraz bardziej to wszystko robiło się żenujące. Sytuacji nie poprawiała tłumaczka, tłumoczka i co i rusz gdzieś śród publiki wybuchał śmiech. Jedna kobita prawie dostała spazmów przy scenie śmierci Mesjasza. I i atmosfera prysła i koncert skisł i z przesłania nici. Negatywne, bądź pozytywne, wrażenie jednak zespół zrobił i został najbardziej obdyskutowanym zjawiskiem slota.

Po lekturze opisu grającego tego dnia na eksperymentalnej Light Coorporation wyczekiwałem z niecierpliwością, ale był zawód. Wprawdzie było trochę progresywnie, ale fusionowo już na pewno nie. Gra muzyków nie była zła, ale nie zachwycała, a kompozycje były nudne. Do końca występu doczekało może 10 osób.

Ostatniego dnia deszcz już nie plumkał, ale ruszył na nas całą swą mocą i oglądanie koncertów wymagało już nielada poświęcenia (błoto, zimno, późna pora). Clapham South zdążył mnie szybko znudzić, więc na dobre moją obecnością zaszczycona została tylko Miloopa. Moją i może dwudziestu innych osób. Szkoda, bo naprawdę dobry występ to był.

Warsztaty

Więcej, niż kiedykolwiek, ale mniej ciekawe. Bawiłem głównie na Gyrokinezie, kinie i żonglerce, parę innych odwiedziłem i zrezygnowałem. Gitary z Hannesem tym razem niestety nie było (największy minus imprezy:)) Zadziwiała za to oferta poi - zebrało się chyba z 5 warsztatów, a machających było ze 150 na każdym z nich chyba.

Atmosfera

Jak zwykle rewelacja. Nie wiem, czemu się ludzie czepiają chrześcijańskości imprezy. Sekciarsko było jak zwykle, ale do wytrzymania. Poza tym jak ktoś się decyduje na slota, to chyba wie, na co się wybiera.

Dorosłych bądź prawie-dorosłych ludzi, którzy tygodnia bez alku przetrwać nie potrafią łaskawie tylko wspomnę - w tym roku postanowiłem dochować regulaminu i nie żałuję, przynajmniej mniej koncertów mnie ominęło. Z ochroną i obsługą żadnych problemów nie miałem (z wyjątkiem jednej kobity, która naskoczyła na mnie, gdy obdyskutowywałem z kumplem antykatolickie nastawienie organizatorów).

Ludzkość odmłodniała (albo ja się zestarzałem). Kolczyków więcej, dredów więcej, tatuaży więcej, w ogóle więcej alternasów. Ciekawe, jakim rytmem stukają serduszka obkolczykowanych dzieciaków na ich widok.

Program

Mało pozakoncertowych wydarzeń artystycznych tym razem niestety. Efekt warsztatów zaprezentowali tylko kabareciarze i fajerszoliści. Teatru zero. Zmiany w klubach zdały egzamin, wszystkie sceny również. Wspaniała była niedzielna noc w Ska. SloTV średnie, mimo powrotu slotmana. Pamiętne czasy biegów znad Odry, coby na projekcję zdążyć poszły w zapomnienie.

Outro

Poprowadził bym jakieś warsztaty, ale formuła "zostań webmasterem w 5 dni, przyjdź z własnym sprzętem" pewnie by nie wypaliła, więc znowu jako szary człowiek wystąpiłem. Za ten rok dzięki wielkie dla organizatorów, wolontariuszy, a przede wszystkim warsztatowców. Zobaczymy jak wypadnie następny.

Przydługie to wyszło trochę…

Vous ne voulez pas voir de publicités ?Mettez à niveau maintenant

API Calls