Lecture via Spotify Lecture via YouTube
Accéder à la vidéo YouTube

Chargement du lecteur...

Vous scrobblez depuis Spotify ?

Connectez votre compte Spotify à votre compte Last.fm et scrobblez tout ce que vous écoutez, depuis n'importe quelle application Spotify sur n'importe quel appareil ou plateforme.

Connexion à Spotify

Ignorer

Vous ne voulez pas voir de publicités ?Mettez à niveau maintenant

Bugge Wesseltoft na żywo - pomocnik dzwonnika

Czw 4 III – Jazz Nad Odrą
Panie Bugge Wesseltoft! Wystąpił Pan przed wrocławską publicznością podczas festiwalu Jazz nad Odrą - odnotowano. Zagrał Pan ten koncert o 1 w nocy - odnotowano. Pitolił Pan z komputera - odnotowano! Była to totalna porażka - odnotowano! W dwóch słowach chciałem powiedzieć i zakomunikować, że było to żenujące i poniżające dla mojego intelektu. Muszę jednak przyznać, że odpowiedzialny za to fiasko jest nie tylko Pan Panie Bugge, ale również i organizatorzy festiwalu. Przecież to nie może być takie trudne, aby przy nazwisku wykonawcy na planie dopisać: dźwiękowe eksperymenty. Przecież każdy na tej sali spodziewał się koncertu fortepianowego. Z dumą i oddaniem możecie pieniędzmi zdartymi z biednej polskiej publiczności, jak na moje oko, podzielić się po połowie. Zespół, który to niby wygrał sto lat wcześniej festiwal i który to wystąpił przed Panem, a nazwy której nie pamiętam i już raczej nie zapamiętam, może czyścić kolekcje moich płyt raz w tygodniu. Panie i Panowie żenada konstrukcji murzyńskiej chaty budowanej z krowiego łajna. Panie Bugge i organizatorzy za dłuto i rzeźbić bo ja czuje się oszukany i rozczarowany! Przywołując wspomnienie występu i próbując go zanucić: pitu pitu, tiru riru!

Na tym mógłbym zakończyć mój uroczy wywód, będę jednak na tyle wredny że opiszę, ze szczegółami dlaczego tak surowo oceniam ten występ. Zaczynając od początku, nie będę już nawet mówił o rezerwacjach biletów, że niby nie były dostępne, a połowa sali świeciła pustkami, czy o opóźnieniach bo brak szacunku do publiczności to już połączenie tak silne, że nie ma co o nim strzępić języka. Z różnych przyczyn, podczas Jazz Nad Odrą, nie dane mi było zobaczyć nic poza koncertem Bugge Wesseltoft, który nawiasem mówiąc jest jednym z moich ulubionych nowo falowych jazzmanów. Jego płyty stoją na moich listach bardzo wysoko, jednak ja nie o tym chciałem. Tutaj dobitnie i stanowczo trzeba przelać na papier swoje żale - wylewnie. Do braku szacunku konsumenta już zostałem przyzwyczajony. Mam jednak wrażenie, że motłoch na dyskotekach lepiej traktują szatniarze i bezzębni ochroniarze niż organizatorzy jazzowych imprez - proporcjonalnie do oczekiwań, rzecz jasna.

Występ mistrza poprzedziło po prostu granie do kotleta, gawędziarzy i cyrkowców. Panowie rozpoczęli dialog z publicznością - ciąg zabawnych historii. Po czym przystąpili do swoich jakże głębokich, długich i nudnych kompozycji, których to moim zdaniem do bardzo ciekawych koncepcji niestety próbowano dołożyć stado beznadziejnych wydłużających patentów - nuda! Występ przerywany był coraz to „zabawniejszymi” historiami i dowcipami prowadzącego z cyklu: „więzienna historia”. Efekciarski pianista zasługuje tutaj na wyróżnienie, sprawiał wrażenie człowieka spontanicznego i dobrze bawiącego się dźwiękami. Wieczór sponsorowany był przez: czego szukamy w muzyce. Ja na pewno nie tego czego świadkiem dane mi było być, ale publiczność bawiła się świetnie, przy średnio udanej solówce perkusisty, która trwała z dziesięć minut. Ja nie, i mówię to z pełnym przekonaniem, bo nie za dużo poczułem nutek inspirującego mnie jazzu, polska publiczność jak najbardziej. Nadano jej kryptonim „bieg kolarski”, wszyscy zebrani na sali poznali jakże inspirujące, poszczególne historie życia, członków zespołu - tak więc perkusista okazał się być kolażem i doskonale oddaje to ducha jego występu. Zeszli ze sceny, a publiczność wiwatowała, ja modliłem się aby bisu nie było.

Moja modlitwa została spełniona, ale do publiczności trafia komunikat że czeka nas 10 minut przerwy - patrząc na zegarek było około północy. Ja już wiedziałem, że przyjdzie nam czekać znacznie dłużej. Wyjście z sali - bar - posiedzenie - bar - powrót do sali -czekanie - Bugge wychodzi - gnom - pitu pitu. Bugge wyszedł na scenę zgarbiony jak pomocnik dzwonnika kościelnego. Jego kokieteria sceniczna: mały zgarbiony człowieczek, który kompletnie nie zwraca uwagi na to, że na sali oprócz niego jest ktoś jeszcze. Mam wrażenie, że artysta zapomniał o publiczności - żałość. Miałem przed oczyma człowieka, który dostał parę pokręteł, laptopa i na żywo w pełnej losowości dobierał dźwięki. Obok komputera można było „podziwiać” cała gammę instrumentów: bębenek, tamburyn, bicie w mikrofon, klaskanie, stukanie, cmokanie - wszystko. Wszystko poza fortepianem!

Tak niewiele trzeba było do wywołania mojej ekstazy. Wystarczyło zagrać kilka kompozycji z najnowszej płyty „Playing”. Pan Bugge może wychodzić z laptopem i tymi dziwadłami za dziesięć lat jak jeszcze potrenuje. Przyszedłem podziwiać kunszt jednego z najgenialniejszych kompozytorów i pianistów, nie mocy obliczeniowej komputera, pętli efektów i tych wszystkich innych dziwadeł. Śledząc poszczególne kompozycje miałem wrażenie, że za chwile ktoś wstanie i powie, że to żart rozpoczynając prawdziwy koncert. Niestety tak się jednak nie stało. Tak chaotyczne utwory o niczym mógł zagrać każdy na tej sali. No bo kto nie potrafi włączyć paru sampli z laptopa. Czuje się oszukany, rozczarowany jak wielu ludzi zresztą - wszyscy z którymi rozmawiałem. W trakcie koncertu połowa ludzi opuściła sale, a ja zastanawiałem się po prostu o co tutaj chodzi. Przecież wystarczyło zagrać kilka dźwięków na fortepianie. Chciałem w przypływie złości wyrzucić do kosza płyty tego człowieka, ale niektóre są po prostu za dobre. Dokładnie to chciałem usłyszeć, a nie poprane eksperymenty nie wiadomo jakie, nie wiadomo czyje i nie wiadomo po co. Z ulgą wyszedłem z tego koncertu i nikt nie chciał już tego więcej słuchać.

Bezkrytyczni.pl

Vous ne voulez pas voir de publicités ?Mettez à niveau maintenant

API Calls